Koalicja zapowiada od miesięcy powyborczą ustawę o związkach partnerskich. Lewica idzie nawet krok dalej i postuluje równość małżeńską z prawami do wspólnego rozliczania podatków, dziedziczenia, czy nawet możliwości adopcji dokonywanej przez pary nieheteronormatywne. Tyle, że - mimo zapewnień - raczej nieprędko doczekamy się legislacji...
Kiełbasą wyborczą dla „p***”…
…można nazwać obecne deklaracje. Nie mówi się zupełnie o tym, że każdy projekt na rzecz osób nieheteronormatywnych w Polsce spotka się z jednym z czterech scenariuszy: umieszczeniem w zamrażarce sejmowej, skierowaniem do komisji sejmowej (gdzie - jak wiadomo - projekty często popadają w niebyt), a co obecnie bardziej prawdopodobne - wetem prezydenta, albo odesłaniem przez niego ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. Jednym słowem: obecnie nie wydaje się, żeby ustawa o związkach partnerskich po wyborach weszła w życie.
Donald Tusk na spotkaniach deklaruje, że jakkolwiek kwestia małżeństw jednopłciowych jest problematyczna, tak ustawa o związkach partnerskich, to jego plan na pierwsze sto dni sprawowania urzędu. Projekt ustawy udałoby się zapewne poddać pod głosowanie, ale biorąc pod uwagę poprzednie podejścia do tematu – wcale nie jest wykluczone, że część posłów w oparciu o sumienie, mimo wyborczych deklaracji Tuska zagłosuje przeciw przepisom ustawy, albo nie zagłosuje w ogóle z myślą, że oddany głos nie będzie miał większego sensu (zważywszy na fakt, kto sprawuje urząd głowy państwa).
Przeszkodą jest bowiem stanowisko obecnego prezydenta RP, który wielokrotnie obwieszczał publicznie, że jest "przeciw tego typu rozwiązaniom". W tej materii zdarzało się prezydentowi mówić m.in. również, że „małżeństwo jest pod szczególną opieką ze strony państwa, jest związkiem kobiety i mężczyzny, więc sprawa jest jasna” – co też (przynajmniej na razie) wyklucza zgodę głowy państwa na legalizację małżeństw jednopłciowych w Polsce.
Małżeństwa jednopłciowe: „Niepotrzebne” i „zbyt skomplikowane”
(…) wiele jednopłciowych wybiera małżeństwo nawet jeśli nie planuje potomstwa - istnieje wiele dobrych powodów ku temu. Mam nadzieję, że także w Polsce już niedługo będziemy się cieszyć równością małżeńską wraz z pełnym prawem do adopcji.
– pisze „ro” w felietonie na łamach portalu Queer.pl.
Pozostanie jednak spora grupa osób, które będą chciały prawnie uregulować swój związek zachowując możliwość bardziej elastycznego sformułowania swoich praw i obowiązków względem siebie. Takie rozwiązanie jest popularne we Francji. 95% par, które zwierają tam związek partnerski to pary różnej płci.
W naszej redakcji uważamy, że instytucje związków partnerskich oraz małżeństw jednopłciowych powinny pełnić różne funkcje. Naszym zdaniem nie ma większego sensu duplikowanie praw w obu tych „instytucjach”. Związki partnerskie powinny gwarantować prawa podstawowe (j.np. prawo do wiedzy na temat zdrowia partnera), zaś instytucja małżeństwa rozszerzać je na dodatkowe uprawnienia – m.in. w kwestii dziedziczenia. Najważniejsze jest pozostawienie wolnego wyboru zainteresowanym – jedni chętnie wstąpią w związek partnerski, inni w małżeński, nie widzimy żadnego powodu, dla którego dopuszczalne miałoby być stopniowanie ważności którejś z tych „instytucji”.
Zdanie lidera Koalicji Obywatelskiej – Donalda Tuska – w sprawie związków partnerskich i małżeństw jednopłciowych jest publicznie znane. Podobnie znane są deklaracje Lewicy, która w sejmie IX kadencji zdołała złożyć projekty ustaw na rzecz praw społeczności LGBTIQ+. Tyle tylko, że w sejmie panuje zasada dyskontynuacji oznaczająca, że parlament, który kończy swoją kadencję, zamyka wszystkie sprawy, nad którymi pracował (niezależnie od tego, na jakim etapie się znajdują) i nie przekazuje ich kadencji nowego parlamentu. Oznacza to, że (jeśli w ogóle) Lewica – niezależnie od wyniku październikowych wyborów - będzie zmuszona złożyć projekty raz jeszcze, w nowej kadencji.
Co ciekawe, m.in. w temacie związków partnerskich i małżeństw jednopłciowych, nasza redakcja otrzymała stanowisko „Trzeciej Drogi”. W nadesłanej wiadomości e-mail czytamy:
Ustawę o związkach partnerskich chcemy złożyć jak najszybciej. Powinna ona uwzględniać m.in. kwestie dziedziczenia i wspólnego opodatkowania. Małżeństwa jednopłciowe to kwestia do uregulowania po szerokiej dyskusji społecznej i w referendum, jako najskuteczniejszym na świecie mechanizmie liberalizacji prawa w kwestiach światopoglądowych. Wskazują na to choćby liberalizacje prawa w Irlandii, czy w Stanach Zjednoczonych.
Pozostawmy otwartym pytanie, czy społeczność chce przeprowadzenia referendum na temat zupełnie podstawowych praw człowieka?
I będzie jak dotąd…
Był rok 2013 (25 stycznia). W Sejmie RP odbyło się wówczas 32. posiedzenie i pamiętne głosowanie nr 47, dotyczące odrzucenia w pierwszym czytaniu poselskiego projektu ustawy o związkach partnerskich, zawartego w druku nr 554. Za odrzuceniem opowiedzieli się wtedy wszyscy ówcześni posłowie PiS, PSL i SP. Odrzucenie projektu poparło również 101 posłów PO i 17 Solidarnej Polski. I choć od tamtego zdarzenia minęło 10 lat, i tak wierzyć się nie chce, że głosujący wtedy przeciw prawom osób nieheteronormatywnych zmienili swoje zdanie w temacie. Po ewentualnym głosowaniu za pierwszym czytaniem ustawy (o ile zagłosują „za”), z kronikarskiego obowiązku zapytamy np. Sławomira Neumanna, Elżbietę Radziszewską, czy Krzystofa Brejzę, co też się stało takiego, że nagle zdecydowali się wesprzeć społeczność LGBTIQ+.
Oczywiście trudno wyrokować, co w temacie sądzi każdy z posłów. Sądząc jednak po dotychczasowych wypowiedziach poszczególnych parlamentarzystów (np. słynne „są ludzie, którzy tacy są” Kidawy-Błońskiej) i ostatnim angażu Romana Giertycha na listy Koalicji Obywatelskiej, jej moralność jest raczej wątpliwej reputacji.
Giertych znany jest ze swoich prawicowych, faszyzujących i homofobicznych poglądów. Był pierwszym prezesem Rady Naczelnej Młodzieży Wszechpolskiej po 1945 roku, a swój plan „przejęcia kraju przez narodowców” opisał w książce „Kontrrewolucja młodych” wydanej przez Inicjatywę Wydawniczą Ad Astra w 1994 roku.
W maju 2006 roku, Giertych – jako lider „Ligii Polskich Rodzin” - został nominowany przez Jarosława Kaczyńskiego na wicepremiera i ministra edukacji i co tu dużo pisać – obok ministra Czarnka był to najgorszy minister edukacji po 1989 roku. Za jego sprawą w szkołach pojawiły się mundurki, religia zaczęła być wliczana do średniej ocen oraz zmienił się kanon lektur (próby wprowadzenia „więcej Gombrowicza” stały się ostatecznie oficjalną przyczyną odwołania Giertycha z MEN).
Wierzcie lub nie, ale ludzie nie zmieniają się ot tak… I czego by nie pisać - jakkolwiek tłumaczony - Giertych na listach Koalicji Obywatelskiej jest policzkiem wymierzonym wszystkim tym, którzy w różny sposób walczyli do tej pory o praworządność i choćby milimetr normalności. Koalicja tłumaczy obecność Giertycha na listach uzgodnieniem z nim zasad głosowania po linii partii, ale znając tego kandydata spodziewamy się, że będąc już posiadaczem mandatu poselskiego, skwapliwie zaneguje wcześniejsze ustalenia.
A może nie ma o co bić piany, bo…
…wybory wcale się nie odbędą? Ostatnie wypowiedzi Mariusza Kamińskiego - ministra spraw wewnętrznych i administracji, jakoby spodziewał się „krytycznego incydentu” ze strony Białorusi i jego zapowiedzi, że „w razie czego” zastosuje retorsje (symetryczna, zgodna z prawem międzynarodowym nieprzyjazna działalność podejmowana przez państwo jako odwet – w odpowiedzi na nieprzyjazne działanie innego państwa), są już teraz pewnego rodzaju zagrożeniem dla kraju. Nie chcemy szukać na siłę teorii spiskowych, ale (znając dotychczasowy schemat działań partii rządzącej) jesteśmy zdania, że takich słów nie można potraktować inaczej, niż jako szukanie pretekstu do wprowadzenia stanu wyjątkowego w wygodnym dla rządu terminie.
Pamiętamy wcale nie tak dawny stan, w którym rząd irracjonalnie zakazywał spacerów po lasach, czy też przemieszczania się pomiędzy miastami w godzinach między 23:00, a 6:00 rano. Dlatego nie będziemy zaskoczeni, jeśli media poinformują najpierw o jakiejś drobnej prowokacji na granicy z Białorusią, która z czasem przerodzi się w czasowe pozbawienie praw obywatelskich i decyzje o zawieszeniu wyborów.
Ludzie wzruszają ramionami
Ludzie przyzwyczaili się do wybierania między złym, a gorszym. Może świadczyć o tym frekwencja wyborcza (ok. 56%), utrzymująca się od lat mniej więcej na tym samym poziomie. Wydaje się, że niezrozumiałe „deal’e” wyborcze, brak odważnych, klarownych deklaracji, zniechęcają obywateli do poświęcenia czasu na odwiedzenie najbliższego lokalu wyborczego. A przecież wybory - tak, czy owak - powinny być świętem demokracji.
Demokracja umiera w samotności. Zazwyczaj wtedy, kiedy zostaje porzucona.
Nie dajmy odejść demokracji.